Agatha Christie - logo

Agatha Christie o...


...o warsztacie pisarskim

Muszę skrytykować przyszłego autora, jeżeli zupełnie nie bierze pod uwagę rynku na swój towar. Nie ma sensu pisać książki liczącej 120 stron: dzisiaj trudno wydać tekst tej objętości. - Och - odpowie autor - ale moja powieść musi mieć dokładnie tyle. - No cóż, możliwe, jeśli się jest geniuszem, lecz większość z nas to zwykli rzemieślnicy.

Nie warto startować z pozycji geniusza obdarzonego iskrą Bożą. Geniuszy rodzi się niewielu. Nie, jesteśmy rzemieślnikami - to dobry, uczciwy fach. Najpierw powinno się opanować warsztat, dopiero później można go wzbogacać własnymi twórczymi pomysłami. Zawsze jednak należy się poddać dyscyplinie formy.

Oczywiście za każdym razem trzeba przejść przez te upiorne trzy tygodnie czy miesiąc, kiedy człowiek próbuje się zabrać do pracy. Nie znam gorszych męczarni. Siedzi się w pokoju ogryzając ołówek, patrząc na maszynę, kręcąc się w tę i z powrotem albo padając na sofę, umierając z rozpaczy. Później idzie się poprzeszkadzać komuś, kto naprawdę pracuje (...). A później z nieznanej przyczyny wewnętrzny starter daje sygnał do biegu. Zaczyna działać to "coś", jest tuż tuż, rozwiewa się mgła. Nagle się wie z niezachwianą pewnością, co A chce powiedzieć do B.

Pisanie w czasie wojny nigdy nie sprawiało mi trudności, inaczej niż innym autorom. Pewno dlatego, że całkiem się zamykałam w osobnej "szufladce", żyłam w książce pośród moich bohaterów, mamrotałam ich rozmowy, patrzyłam, jak spacerują po pokoju, który dla nich wymyśliłam.

To osobliwe uczucie, kiedy przez sześć, siedem lat wiadomo, że pewnego dnia napisze się właśnie tę a nie inną książkę, kiedy tak w człowieku rośnie, nieustannie dojrzewa, aż stanie się tym, czym już jest. Tak, już jest, musi tylko wynurzyć się z mgły. Bohaterowie czekają za kulisami, gotowi na dany znak wkroczyć na scenę - i wreszcie, całkiem niespodzianie, pada jednoznaczny rozkaz: teraz!

...zawsze uważałam miłosne historie w powieściach kryminalnych za straszne nudziarstwa. Miłość, moim zdaniem, to domena romansów. Wtłaczanie miłosnego wątku do czegoś, co powinno być procesem naukowym, sprzeciwiało się moim gustom.

Pomysły zjawiają się w najmniej oczekiwanych momentach: idę ulicą, oglądam wystawę sklepu z kapeluszami, aż tu nagle błyska myśl: o, w ten sposób można by znakomicie zamaskować zbrodnię, nikt się nie domyśli.

Zwykle mam pod ręką pół tuzina [zeszytów], notuję tam co ciekawsze koncepty, informacje o truciznach i lekach, wyczytane w gazecie doniesienia o szczególnie chytrych oszustwach. Rzecz jasna, gdybym trzymała notatki w idealnym porządku, uniknęłabym wielu kłopotów.