Agatha Christie - logo

Agatha Christie o...


...o swoich utworach

Spośród powieści bodaj najbardziej zadowoliły mnie "Dom zbrodni" i "Próba niewinności". A także - o dziwo, przekonałam się pewnego dnia przy ponownej lekturze - "Zatrute pióro". To świetny sprawdzian, tak przeczytać swoją książkę po siedemnastu, osiemnastu latach. Zmienia się punkt widzenia. Jedna rzecz wytrzymuje próbę czasu, inna nie.

...mam w dorobku powieść, która nie powinna była ujrzeć światła dziennego: "Zagadka Błękitnego Ekspresu". Ilekroć do niej wracam, wydaje mi się pospolita, banalna, nieciekawa. Wielu osobom się podoba, co stwierdzam z przykrością. Cóż, jak to się zwykle mówi, autor nie jest dobrym sędzią własnej książki". ("Autobiografia")

Wielu czytelników twierdzi, że "Zabójstwo Rogera Ackroyda" to szachrajstwo, gdyby jednak wczytali się uważniej, zmieniliby zdanie. Owe niewielkie luki w czasie - luki nie do uniknięcia - wcale sprawnie maskuje wieloznaczność zdań. Doktor Sheppard pisze z dużą lubością: pisze samą prawdę, choć niekoniecznie całą prawdę.

Później powstał (...) dramat, który widzowie przyjęli dość chłodno, mnie jednak całkowicie usatysfakcjonował. Wystawiono go pod tytułem "Werdykt" - fatalny tytuł. Mój brzmiał: "Nie kwitną pola amarantów" od słów z wiersza Williama Landora: "Kwiat amarantu nie kwitnie po tej stronie grobu". To najlepszy z moich dramatów, jeśli nie liczyć "Świadka oskarżenia.

Z próżności napisałam kilka piosenek, ułożyłam melodię do własnych wierszy. Skomponowałam walca: w życiu nie słyszałam czegoś równie banalnego.

Napisałam ponurą sztukę, głównie o kazirodztwie. Odrzuciły ją wszystkie teatry. (...) Ciekawa rzecz - dzisiaj pewnie by ją przyjęto z pocałowaniem ręki.

Napisałam również sztukę o Echnatonie. Przepadałam za nią. W jakiś czas później przyszedł uprzejmy list od Johna Gielguda. Sztuka ciekawa, informował, ale stanowczo za droga do realizacji i ze zbyt małą dawką humoru. Echnaton nie wydawał mi się postacią szczególnie humorystyczną, ale tutaj się myliłam. Egipt jest pełen humoru jak każde inne miejsce na ziemi.

Mój dorobek od roku 1929 do 1932 przedstawia się zupełnie przyzwoicie: oprócz powieści ukazały się dwa zbiory opowiadań, w tym historie z panem Quinem - te lubię najbardziej.

Zdarzają się również pomysły z gatunku natrętnych, kuszących; te lubię obracać w myślach, lubię bawić się nimi, wiedząc, że pewnego dnia znajdą się na papierze. Właśnie tak mnie kusił "Roger Ackroyd, choć długo trwało, zanim opracowałam rzecz do ostatniego szczegółu. W innym wypadku inspiracji dostarczyło przedstawienie z Ruth Draper. Jakaż to zdolna aktorka, myślałam, jak wspaniale wciela się w kolejne postacie; jak genialnie z jazgotliwej żony przeobraża się w wieśniaczkę klęczącą w katedrze. Te myśli na koniec doprowadziły do "Śmierci lorda Edgware'a".

Marzyło mi się coś innego niż historie detektywistyczne. A zatem z niejakim poczuciem winy, lecz i z przyjemnością napisałam zwyczajną powieść "Chleb olbrzyma". (...) Wydałam ją pod pseudonimem Mary Westmacott: nikt się nie domyślił, że to ja. Udało mi się utrzymać rzecz w sekrecie przez piętnaście lat.

Napisałam "Dziesięciu Murzynków", ponieważ zafrapowały mnie niebywałe trudności z przeprowadzeniem całego pomysłu. Dziesięcioro ludzi musiało zginąć w taki sposób, aby historia nie wydała się absurdalna ani morderca nazbyt oczywisty. Dopracowywałam tę książkę miesiącami, ale efekt wypadł jak należy. Fabuła jest prosta, klarowna, zagadka praktycznie nie do rozwikłania, chociaż da się sensownie wyjaśnić.

Chyba to właśnie dzięki "Dziesięciu Murzynkom" zostałam dramatopisarką.

Ludzie wciąż mnie pytają, czemu przypisuję powodzenie "Pułapki na myszy". - Łutowi szczęścia! - odpowiadam, bo co tu kryć, decyduje szczęście, co najmniej w dziewięćdziesięciu procentach szczęście. Z innych powodów widzę tylko jeden: w tej sztuce każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od wieku i gustu.

Zatytułowałam powieść "Samotna wiosną" - od sonetu Szekspira, który zaczyna się słowami: "Nie było mnie przy tobie wiosną". Naturalnie nie umiem sama jej ocenić. Może jest głupia, źle napisana, zupełnie chybiona. Dla mnie jednak jest to książka szczera i prawdziwa, dokładnie taka, jaka mi się marzyła - a nie ma dla autora większej radości ani większego powodu do dumy. (...) Ciekawe, skąd się bierze podobny imperatyw. Może to wówczas człowiek najbardziej zbliża się do Boga, zaznaje bowiem odrobiny radości z czystego tworzenia. Tworzy coś, co nie jest nim samym. Odczuwa swoiste pokrewieństwo z Wszechmogącym - niczym siódmego dnia - bo widzi, że zrobił coś dobrego.

Popełniłam jeszcze jedno odstępstwo literackie. Napisałam książkę z tęsknoty, ponieważ Max był daleko, wieści docierały rzadko, za to wciąż powracały aż nadto wyraźnie obrazy wspólnych dni w Arpaczija i w Syrii. Pragnęłam raz jeszcze przeżyć dawne chwile, trochę powspominać - i tak powstała "Opowiedzcie, jak tam żyjecie", książka lekka i bez szczególnych ambicji. Mówi o tamtych czasach, o przeróżnych głupstewkach, które zdążyło się zapomnieć.